Nie mogłam odmówić sobie okazji do kolejnego spotkania z Tewjem,
znanym mleczarzem z Anatewki. Ktoś mógłby pomyśleć: Ileż razy można oglądać
jedno i to samo? Ale co ja na to
poradzę, że tak bardzo lubię jego humor, jego monologi z Bogiem, muzykę,
piosenki i tańce żydowskie. Zobaczyłam kolejne wydanie Tewjego, jego rodzinę i mieszkańców żydowskiej Anatewki, usłyszałam pięknie wykonaną, moją ulubioną piosenkę 'To świt, to zmrok'.
Tym razem Opera Wrocławska przygotowała spektakl plenerowy,
ze sceną ustawioną na dziedzińcu podwrocławskiego Zamku Topacz. Tak na
marginesie - piękna okolica, gdzie warto wrócić na bliższe poznanie. Za
widownię robiła zbudowana specjalnie na ten cel, metalowa konstrukcja z
plastikowymi siedziskami. Pobożnym życzeniem byłaby ciepła gwiaździsta noc,
niestety zapowiadało się mało ciekawie, bo prognozy pogody nie były
optymistyczne. Spektakl trwa przecież kilka godzin (zaczął się po 21.00, a
skończył dobrze po północy) i siedzenie pod chmurką, bez ruchu, do tego w
towarzystwie wiatru, do przyjemnych nie należy. Żeby zimno nie przeszkadzało w
odbiorze, ubraliśmy się na zimowo, i dodatkowo każdy miał swój koc. Zakutaliśmy się, jak kuracjusze podczas sjesty na tarasie nadmorskiego
pensjonatu. Z przerażeniem patrzyłam na kobitki przybyłe w cienkich rajstopkach i w szpileczkach, ubrane w zwiewne szatki, jak do gmachu Opery. Pomyślano i o takich - były stoiska, na których sprzedawano polarowe koce. Summa summarum było dobrze i na szczęście nie padał deszcz. Pan Bogusław Szynalski, jako Tewje, spisał się doskonale, chociaż i tak w moim sercu nikt nie ma tak
ciepłego miejsca w tej roli, jak Pan Zdzisław Skorek (niestety zmarł w zeszłym
roku, 21 sierpnia). Spektakl, jak zwykle, bardzo widowiskowy, nie mógł się nie podobać.
Mój aparat jest
zbyt kiepski, by oddać chociaż w części, co można było zobaczyć na scenie, dlatego odsyłam tutaj.